Podróże dalekie/Tajlandia

Bangkok – co warto? a czego nie warto?

Bangkok to przeogromna metropolia licząca ponad 8 milionów mieszkańców. Zajmuje przestrzeń 1500 kilometrów kwadratowych (dla porównania –  Warszawa mieści się na 500 km kwadratowych). Miasto wydaje się nie mieć końca, jednak z perspektywy samolotu widać, że otaczają je pola uprawne, nawadnianie licznymi kanałami. Miasto składa się z 50 dzielnic i właściwie trudno określić, która z nich jest ścisłym centrum (niektórzy uważają, że stanowi je Pałac Królewski zlokalizowany w dzielnicy Rattanakosi, w pobliżu rzeki Menam).
Bangkok, jak chyba każda metropolia na świecie, prezentuje wiele kontrastów. Nie są one tak uderzające jak np. w Hongkongu, jednak można natknąć się na miejsca, gdzie nowoczesność splata się z tradycją, przepych i elegancja współistnieje z biedą i brudem, a świątynie stoją nieopodal kramiarskiej i hałaśliwej ulicy, która z podniosłą duchowością nie ma nic wspólnego.

Co warto? – świątynia Wat Arun (Świątynia Świtu)

Zlokalizowana jest na zachodnim brzegu rzeki Menam i żeby się do niej dostać, trzeba dopłynąć (za parę groszy) łodzią. Jest świątynią buddyjską, choć jej nazwa pochodzi od hinduskiego boga świtu – Aruny. Jej powstanie datuje się na XVII wiek.
Świątynia składa się z wysokiej wieży (prang) w khmerskim stylu, którą otaczają cztery mniejsze wieże. Sylwetka świątyni jest tak charakterystyczna, że jej podobiznę uznano za symbol Bangkoku i wybito na 10-bahtowej monecie.
W XIX wieku budowla została ozdobiona tysiącem pochodzących z darów kawałków porcelany. Na tarasy głównego prangu – stanowiącego wyobrażenie hinduskiego wszchświata – można wejść po kamiennych schodach, podziwiając po drodze rzeźby mitycznych stworów i kwiatowe ornamenty.
_ISR0195

Jeden z bogato zdobionych prangów

_ISR0163.jpg

Budzący grozę strażnicy strzegą wejścia do świątyni

  Co warto? – przejażdżka łodzią rzeką Menam (Chao Phraya)

Prawda jest taka, że Bangkok jest zakorkowany, zwłaszcza w dni powszednie. Toteż wygodną opcją poruszania się jest transport łodziami wzdłuż rzeki Menam, określanej również jako Chao Phraya.
Kilkadzieścia pirsów jest zlokalizowanych po obu brzegach rzeki i bazując na umieszczonych tam chorągiewkach (w różnych kolorach) można łatwo się zorientować, która linia łodzi zatrzymuje się na danym „przystanku”. Łodzie transportowe są szybkie, osłonięte od deszczu (a zarazem zapewniają świeży powiew wiatru) i mieszczą kilkadzieścia osób. Turystom sprzedawcy sugerują skorzystanie z linii niebieskiej (touristic boat), ale jest ona droższa (40 Bahtów za jeden rejs, 150 za cały dzień), niż pomarańczowa (Orange Express Line), która kosztuje tylko 14 Bahtów za rejs, ma więcej przystanków i jest dużo ciekawsza, bo korzystają z niej „lokalsi” 🙂
_ISR0157

„Przystanek” łodziowy

Przejażdżka łodzią, oprócz zalet wynikających ze swobodnego i w miarę szybkiego przemieszczania się, ma również inne walory: można podziwiać krajobraz, zlokalizowane u brzegu Menam świątynie i niezwykłe budowle oraz cieszyć oczy zmieniającymi się widokami.

_ISR0243

Dzielnice mieszkalne wzdłuż rzeki Menam: wielopiętrowe, nowoczesne wieżowce tworzą tło dla tradycyjnych domków na palach (często całkowicie wykonanych z drewna)

Co warto? – świątynia Wat Pho (Świątynia Leżącego Buddy)

Świątynia Wat Pho jest najstarszym i największym zespołem świątynnym Bangkoku, przedmiotem dumy Tajów. Świątynia zlokalizowana jest w dzielnicy Phra Nakhon, nieopodal Pałacu Królewskiego. Wstęp do niej kosztuje 100 Bahtów i obowiązuje przyzwoity strój (ale bez przesady – wystarczy mieć przyslonięte pół kolana i brak wąskich ramiączek, a jeśli strój jest nieodpowiedni – na miejscu, za darmo zostanie wypożyczona nam spódnica lub chusta).
Świątynia pochodzi z XVI wieku, jej budowę zakończono w wieku XVIII, za sprawą króla Ramy I.  Stanowi kompleks kilku budynków świątynnych w otoczeniu przepięknych, niezwykle kolorowych wież.
Główną atrakcją świątyni jest pozłacany posąg leżącego Buddy ze stopami pokrytymi macicą perłową. Mierzy on 46 metrów i zajmuje całe wnętrze jednego z budynków kompleksu.
_ISR0478
Atrakcją są również rzeźby – posągi ogromnych strażników (w kapeluszach) strzegących wejścia do świątyni lub statuy 400 Buddów. A dla mnie najpiękniejsze były kolorowe czedi, czyli potężne wieże wzniesione ku czci czterech pierwszych królów Tajlandii i te mniejsze, nie mniej barwne.
_ISR0528
Należy również dodać, że w kompleksie świątynnym mieści się najstarsza w kraju szkoła masażu – i na miejscu można zamówić seans (o tym jeszcze będzie).

Co warto? – park Lumpini

Park znajduje się w dzielnicy Lumphini, pośrodku betonowej pustyni składającej się z szerokich ulic i nowoczesnych biurowców.

Miejsce jest godne odwiedzenia z kilku powodów. Po pierwsze – zakątek jest malowniczy; jest tu naprawdę parę ładnych miejsc, a miłośnik fotografii może zrobić kilka ciekawych ujęć z wodą na pierwszym planie i przeszklonymi wieżowcami w perspektywie. Jak to arcydzieło poniżej 🙂
_ISR0356.jpg
Po drugie – można wypożyczyć tu rower wodny i popływać po dość sporym jeziorze ciesząc się oazą zieleni i ciszą w centrum zakorkowanego Bangkoku.
Po trzecie (i dla mnie najważniejsze) – żyją tu niezwykle stworzenia – warany paskowane.
_ISR0309

Ten oto przyjemniaczek ma około dwóch metrów długości (niektóre osobniki osiągają nawet 2,5 metra). Widzieliśmy jak szybko pływa; sprawnie też porusza się po lądzie. Czujnie wodzi okiem. Kiedy rozdziawi paszczękę – wysuwa rozdwojony jak u kobry, długi język. Czy naprawdę istnieje człowiek, który nie chciałby mieć takiego słodkiego pupila w domu?

Co warto? – nietypowe atrakcje

Już opisane (albo w przygotowaniu): farma węży, tajski boks i tajski masaż

Można, niekoniecznie – Pałac Kapusty (Suan Pakkard Palace)

Miejsce dla konesera. Oryginalny dom jednego z tajskich książąt i jego żony został w latach 50-tych zamieniony w muzeum. Można tu zobaczyć wyposażenie tradycyjnego, bogatego tajskiego domu, kolekcję naczyń, broni, muszli, ciekawe gadżety – choćby figurki Buddy w stylu tajskim, laoskim i khmerskim (co stwarza okazję do porównania różnic). Wejście jest niedrogie (100 Bahtów), a cena zawiera oprowadzenie przez przewodnika.
Nam się trafiła miła przewodniczka, która oprócz informacji o kompleksie podała nam parę innych ciekawostek. Miedzy innymi taką, że Tajowie nie rozumieją języka laoskiego, natomiast mieszkańcy Laosu bez problemu rozumieją tajski. Nauczyła nas ponadto paru słów po tajsku, zatem „Kob kun ka” 🙂
_ISR0583

Pałac Kapusty – oaza zieleni w centrum miasta. W tle – Lakierowany Pawilon.

Można, niekoniecznie – dzielnica Patpong, ulica Soi Patpong

Dla koneserów określonych atrakcji. Ale może od początku:
Najpierw mąż dotarł tam z dziecięciem nastoletnim, późnym wieczorem, zasugerowany radą hotelowego recepcjonisty, że będzie tu można wymienić pieniądze. Półdojrzałe dziecię powróciło pełne wrażeń: „Wiesz, że tam są prostytutki?! I karaluchy?”. „I one mnie zaczepiały!” dodało z przejęciem, nie precyzując, czy ma na myśli insekty, czy córy Koryntu.
Na ulicę Patpong powróciliśmy z mężem (już bez nastoletniego dziecięcia, żeby nie deprawować go moralnie) parę tygodni później, w celu dokonania zakupu drobnych pamiątek (odbywa się tam nocny targ). I faktycznie, obok licznych straganów z różnego rodzaju wyrobami (jedwabiami, torebkami, gadżetami i co ciekawe – bronią), znajdują się tu liczne kluby z różowymi neonami. Przez otwarte drzwi widać roznegliżowane dziewczyny niemrawo tańczące na podium, niektóre z nich (w strojach kąpielowych) stoją u wejścia do lokali.
Ciekawostką są sutenerzy-naganiacze. Bez żadnego skrępowania podchodzą do przechodnia ze słowami „Ping-pong, sir„… Oczywiście, nie chodzi o żadne pokazy tenisa stołowego, bo panowie równocześnie wyciągają „menu” z fotografiami pań i cenami usług, przy czym niektóre z nich bywają naprawdę tajemnicze (pussy with candle).
Tak się zastanawiałam nad motywami naganiaczy, którzy – nie bacząc na to, że mąż ma mnie u swojego boku – oferują mu usługi innych kobiet. Jednak potem doszłam do wniosku, iż to chwyt czysto handlowy – klient dziś, z żoną, nie skorzysta, ale – mając wiedzę o konkretnych usługach – powróci tu sam, za jakiś czas… Przecież interes kwitnie od początku świata! (Nie wiem, czy ktoś mierzy stopień bezrobocia wśród pań lekkich obyczajów…).
Na Patpongu dokonaliśmy nielegalnego zakupu. (Nie, nie zakupiliśmy „sesji” z karłami, ani nie uczestniczyliśmy w zbiorowej orgii!) Tego dnia w Tajlandii odbywały się wybory konstytucyjne, w związku z czym przez cały dzień zabroniona była sprzedaż alkoholu. Tymczasem natknęliśmy się na panią z dużą lodówką, w której oprócz popularnych napojów znajdowało się również piwo. Trochę kierowani ciekawością (czy pani sprzeda), a trochę pragnieniem (było gorąco), zagadnęliśmy nieśmiało o butelkę piwa. Pani rozejrzawszy się, wyciągnęła trunek z lodówki, zawinęła szczelnie w tajską gazetę i zainkasowała niewygórowaną kwotę, tym samym finalizując fakt nielegalnej sprzedaży. I tak oto zostaliśmy przestępcami.

Nie warto! – chińska dzielnica

Chińska dzielnica jest zatłoczona, pełna kramów, hałasu i ludzi. Sklepy i stragany są tak blisko siebie, że przestrzenie dla pieszych sa niezwykle wąskie, ludzie przeciskają się obok siebie co jakiś czas uskakując przed nadjeżdżającymi skuterami, czy wózkami z produktami. Godne uwagi budowle i tak są prawie niewidoczne, bo zasłaniają je stragany lub ich dachy, a ciżba ludzka uniemożliwia chwilę zadumy i kontemplacji.
_ISR0594

Chińska dzielnica w Bangkoku – warto sobie odpuścić: są ładniejsze miejsca na świecie.

Gdyby jednak ktoś, sugerowany radami przewodnika National Geografic, chciał się pokusić o odwiedzenie stawu z krokodylami nieopodal świątyni Wat Chakrawatrachawat Woramahawihan, to od razu informuję, że to nie żaden staw, tylko mała, zapuszczona, betonowa sadzawka, mętna i pełna komarów. Krokodyle zaś są osowiałe, łypią tylko oczami i wcale nie kłapią szczękami. Nuda.

 

_ISR0599

Nie warto – spacer po starej dzielnicy Farang

I znowu miejsce rekomendowane przez przewodniki. Zapoznana przypadkiem Tajka zdecydowanie odradziła je jako cel wizyty stwierdzając, że tam nic nie ma, ale my – kierowani potrzebą eksploracji świata i polskim uporem – zdecydowaliśmy się ów spacer odbyć. Podsumowując: nie warto – tu nie można przejść, tam nie można wejść, a opisywane w przewodniku budynki to zapuszczone rudery.
Jedynym ciekawym doświadczeniem było przypadkowe zapuszczenie się w kompletnie nieturystyczną, muzułmańską część miasta, której krajobraz sprawił, że z nowoczesnej, dynamicznej Azji raptem przenieśliśmy się w ospałe, senne klimaty arabskiej Afryki. Cisza, spokój, zapach arabskiej kuchni, wąskie uliczki, ludzie siedzący pod małymi domkami i nieśpiesznie gawędzący. Trudno uwierzyć, że to Bangkok.
Na razie tyle. Zaznaczam jednocześnie, że sporządzona przeze mnie lista ma całkowicie subiektywny charakter.
_ISR0178

Więcej o Tajlandii:

Dodaj komentarz